Przejdź do głównej zawartości

#19 "Charlie Hernández i Liga Cieni" Ryan Calejo


Autor: Ryan Calejo

Tytuł polski: Charlie Hernández i Liga Cieni

Tytuł oryginalny: Charlie Hernández & the League of Shadows

Wydawnictwo: IUVI

Liczba stron: 300

Opis: Charlie tak naprawę wychował się na opowieściach abueli. Znał je wszystkie niemal idealnie i z rozpoznaniem żadnej nie miał najmniejszego problemu. 

Jednak, gdy w domu wybucha pożar, a jego rodzice nie znikają w dziwnych okolicznościach, Charlie tymczasowo zamieszkuje ze starszą panią Wilson. I gdy wszystko zaczęło się normować (na tyle, na ile może się to stać bez rodziców), chłopcu zaczynają wyrastać rogi, a korpus pokrywać pióra. Wystarszony nie jest pewny, co ma z tym zrobić, jednak z rozwiązaniem problemu zaczyna pomagać mu szkolna koleżanka – Violet.

Czy uda mi się dowiedzieć, co się dzieje z chłopcem?

Moja opinia: Calejo posłużył się tutaj mitologią większości nam pewnie mało znaną. Poczułam się (pewnie nie tylko ja) rzucona od razu na głęboką wodę, gdy jeden potwór pojawiał się za drugim, czasami z nazwami, które ciężko było wmówić nawet w myślach. Fakt, było ciężko się połapać – na pewno miałam z tym większy problem niż Charlie.

Drugą kwestią jest słowniczek. I proszę tutaj nie zrozumieć mnie źle – świetnie, że był, jednak dlaczego z tyłu książki? Zanim znalazłam jakieś wyrażenie, zajęło mi to trochę czasu, a gdy czytam, to czytam, a nie chcę przerywać. Moim zdaniem dużym ułatwieniem byłoby tłumaczenie na tej samej stronie, na dole kartki.

Chyba za bardzo nie zakumplowałam się z Charlie'im, chociaż postać sama w sobie mnie nie denerwowała. Może to przez ten problem z nadgodnieniem mitologii i słówek, jednak chyba przekonuję się, że taki rodzaj książek do mnie nie przemawia.

Moja ocena: 6.5/10

Za przeczytanie książki dziękuję 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Podsumowanie sierpnia 2024

hej hej, to był bardzo intensywny miesiąc, który odbił się na moim wyniku książkowym. W porównaniu z poprzednimi miesiącami przeczytałam tylko 7 książek, ale ogólnie uważam, że to AŻ 7 książek. Pobieżnie je dzisiaj wam przedstawię. Na pierwszy ogień leci "100 dni słońca", o której napisałam recenzję, którą możecie przeczytaj tutaj . Nadal bardzo polecam ⭐ Później przeczytalam "Barwę ciszy", która czekała milion lat na półce. Zaczęłam pisać do niej recenzję, jednak nie udało mi się jej skończyć. Może za niedługo. Ogólnie rzecz biorąc nawet mi się podobała, bo dałam jej 3/5⭐. Było ciężko mi się wkręcić, ale później już trzymała w napięciu i się wkręciłam. Polecam, gdy macie ochotę na thriller z silnymi bohaterami ;) Dalej wleciał całkiem przyjemny romans, tym razem nie young adult. Raczej podchodzę do takich z rezerwą, niezbyt lubię czytać o matkach i żonach ze średnim życiem, które zdradzają/są zdradzane i pojawia się mega gorący romans, który zamyka im klapki na ocz

"Miasto duchów" V.E.Schwab

Hej hej,  dzisiaj pokażę wam jedno z moich zaskoczeń tego roku. Zaczęłam czytam "Miasto duchów" z kompletnego przypadku i trochę przepadłam.  Nie spodziewałam się, że historia dwunastoletniej Cassidy tak mnie zainteresuje. Dziewczynka razem ze swoim przyjacielem Jacobem, który jest duchem, potrafi przechodzić przez Zasłonę, która oddziela świat żywych i umarłych.  Gdy rodzice Cassidy dostają propozycję nakręcenia serialu o nawiedzonych miastach, co jest dla nich szansą, wybierają się do Edynburga, gdzie odbędzie się pierwszy odcinek. Oczywiście miasto wciąga dwunastolatkę i jej przyjaciela w wir fascynujących, ale i niebezpiecznych wydarzeń, z którymi będą musieli się uporać. Postać Cassidy i jej przyjaciela jest fantastycznie wykreowana, czuć, że ma się do czynienia z młodą dziewczynką, bez żadnych podtekstów czy zawirowań. Fabuła skupia się na wprowadzeniu czytelnika w świat, poznając go razem z Cassidy i Jacobem, co jest super i unika dziwnych tłumaczeń skąd co

Balsamy

Hej hej, w związku z nazwą wypadałby, żeby wpadł jakiś beauty post. Będzie on związany z postem na Instagramie, żeby wszystko się ładnie łączyło.  Dzisiaj skupimy się na balsamach. Dla mnie kiedyś każdy krem to było piekło sensoryczne i posmarowanie wiązało się z dużym dyskomfortem. Nienawidziłam uczucia lepkości ciała i każdego paprocha, który się do mnie wtedy przyklejał. Wszystko trochę się zmieniło, kiedy zaczęłam stosować skincare. Może nadal nie jestem największą fanką wielu balsamów, ale teraz już lubię się wysmarować i pięknie pachnieć. Pokażę wam, których używałam ostatnio i krótko napiszę, co o nich sądzę. Na pierwszy ogień pójdzie mój ostatni balsam ze Starej Mydlarni o zapachu drzewa sandałowego. Zapach jest oczywiście przepiękny, utrzymuje się całkiem długo jak na balsam. Super łączy się w mocniejszymi perfumami. Na minus jednak idzie to, jak ciężko się go rozsmarowywuje, zostawia białe smugi, a nie uważam, żebym nakładała go jakoś dużo. Oczywiście nie jest to